wtorek, 9 września 2014

Rozdział VIII

Dedykacja dla kochanego prawiczka ski - Kindzi XD Także no, w końcu Ci dodaje ten rozdział. Soreczka że tak długo :D

Wzięłam dużego łyka drinka. Usiadłam na kuchennym blacie, i obserwowałam bawiących się ludzi. Britany wyszedł na zewnątrz, ze znajomymi na papierosa, więc z procentami we krwi ruszyłam w stronę Mata. Chłopak opierał się o ścianę, i rozmawiał z organizatorem imprezy.
- Hej - położyłam rękę na jego ramieniu.
- Cześć - odwrócił się, i zmierzył mnie wzrokiem. Wiedziałam że nie był do końca sobą, przez alkohol. Miałam ochotę przywalić mu w twarz i powiedzieć jakie to niebezpieczne, ale coś mnie powstrzymywało. W końcu w stanie upojenia wszystko jest łatwiej zrobić, czyż nie?
- Co Wy na to, żeby zagrać w butelkę? - uśmiechnęłam się do dwójki mężczyzn, a oni po paru sekundach zaczęli zbierać ludzi do gry.

- Jakieś specjalne zasady? - krzyknęła dziewczyna siedząca naprzeciwko mnie, a ja westchnęłam głośno.
- No to zaczynamy - uśmiechnęłam się, do Oliviera, który zajmował miejsce obok mnie.
- Av, nie pozwolę żebyś wypełniała jakieś chore zadania, niewyżytych nastolatków - burknął Britany, który najwyraźniej obraził się że zgodziłam się w to zagrać, a co najgorsze - wymyślić taką zabawę.
- Nie zachowuj się jak gburowaty, stary gościu - fuknęłam, i odwróciłam się do niego - jeśli będę chciała to wykonam zadanie, mimo wszystko jakie będzie.
Spojrzał na mnie niedowierzająco, a ją odwróciłam się i patrzyłam jak butelka kręci się wokół własnej osi.
- Avril! - Ciemnowłosa dziewczyna, którą widziałam pierwszy raz w życiu, uśmiechnęła się do mnie.
No tak. Padło na mnie.
- Pójdziesz z Matem na chwilę do góry. - Wystrzeżyła, zęby niepierwszej świeżości, w żółtawym kolorze.
- Nie zgadzam się. - Usłyszałam za swoim uchem protest mojego towarzysza. Zignorowałam go, i wstałam.
- Masz moje zdanie w poważaniu?! - popatrzył na mnie ostrzegawczo.
- Mam - przechyliła głowę - nie będziesz mi rozkazywać.

- Twój chłopaczek się zirytował - usiadł na łóżku, które najwyraźniej należało do Oliviera. Pokój był w kolorze grafitowym, a meble czarne, ze srebrnymi dodatkami. W rogu stał zabytkowy rower, a centralnej części duże drzwi na taras.
- Chłopaczek? - spoczęłam obok niego, obrzucając go pytającym spojrzeniem.
- Ta - spojrzał na telefon, który wibrował i wyłączył go.
- Mhm - poprawiła włosy. - Co powiesz żeby wybrać się w któryś dzień na jakąś dyskotekę?
- A co Ty mnie tak zapraszasz w różne miejsca? - zaśmiał się cicho.
- Wydajesz się być fajny, a nasza znajomość głupio się zaczęła. - uśmiechnęła się.
- Hobby łączy ludzi. - Wstał, i zawiązał sznurówkę w czarnym vansie - chodź już.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział VII

Wysiadłam z samochodu, i poprawiłam dziewczęcą sukienkę, w kwiatki, która lekko zmięła się podczas jazdy. Spojrzałam na siebie, i przeraziłam się widząc swój delikatny wygląd. Specjalnie kupiłam te ciuchy, żeby zrobić pierwsze dobre wrażenie na chłopaku. Większość lubiła w końcu aż za kobiece ciuchy, więc i tym razem musiało tak być. Pospiesznie weszłam do kliniki, i udałam się do sali Mata.
- Cześć. - Uśmiechnęłam się gdy popatrzył na nią, znad swojej torby, do której pakował rzeczy z pobytu w szpitalu.
- Hej? - Poprawił włosy, i wrócił do czynności.
- Pomyślałam że zabiorę Cię może na jakieś ciastko, za to - wskazałam na jego bliznę, na ramieniu.
- Serio? - Popatrzył, na mnie ironicznie, ale nie mogłam dać za wygraną.
- Czemu nie chcesz? - Zrobiłam smutną minę. Już nawet do czegoś takiego się zniżałam byleby pokazać że nie zadziera się ze mną.
- Rodzice mieli po mnie przyjechać, no ale mogę zrobić dla Ciebie wyjątek - tak po pierwsze. A po drugie, to - przeszył mnie wzorkiem, na co skrzywiłam się nieznacznie - Ty, i takie ciuchy? Na nic bardziej oryginalnego nie było Cię stać? - Posłał mi szczery uśmiech.
- Dzięki. - Przechyliłam głowę. - Naprawdę. A tak się starałam.
- Wolę Cię w wersji tych bardziej odważnych ciuchów, niż koronki, kwiatków i różu. - Parsknął śmiechem jeszcze raz przyglądając się mojemu ubiorowi, i wyszliśmy.

- Blee? - Zmarszczył brwi.
- No tak. Nie zbyt przyjemna osoba. A przy okazji to może mógłbyś jej powiedzieć żeby dała mi spokój. - Zamieszałam łyżeczką w kawie, patrząc na lód który pływał na jej powierzchni.
- To po to chciałaś żebyśmy tu przyjechali? - Wbił we mnie zimny wzrok.
- No co Ty. - Spojrzałam na niego pewnie. - Czemu masz mnie od razu za taką złą dziewczynę, która wszystkich okłamuje i wykorzystuje? - Skłamałam, a on uniósł brwi.
- Wiesz bawisz się w taki syf, więc myślę że to dlatego. - Oparł się, o krzesło, przyglądając mi się uważnie.
- A Ty nie? Też mogłabym Cię uważać za takiego kolesia, a jednak jakoś Cię nie oceniam szczególnie. - Mruknęłam, udając złość.
- Może masz trochę racji. Sory. - Rzucił na odczepne. - Będę szedł, szykuje się dzisiaj impreza.
- Gdzie? - Poprawiłam włosy.
- U kumpla. Olivier. - Dodał widząc pytający wyraz mojej twarzy.
- Znam kolesia. - Uśmiechnęłam się. - Dzwonił do mojego chłopaka żebyśmy wpadli. - Podniosłam lewy kącik ust.
- Przyjdziecie? - Wstał, i zabrał swój telefon ze stolika.
- Tak. - Pożegnałam się z nim krótko, i wybrałam numer Britanego, by potwierdzić dzisiejsze wyjście.

- Wyglądasz nieziemsko. - Usłyszałam szept tuż przy moim ucho. Tym razem strój musiał być bardziej trafiony, w gusta Mata.
- Ty też całkiem nieźle. - Zaśmiałam się o odwróciłam, by pocałować swojego chłopaka.
- Dziękuje. - Objął mnie w pasie, i złożył pocałunek na moich ustach.
Lubiłam ciemnowłosego chłopaka. Nawet bardzo. Ale nie było w tym związku mowy o miłości. Od samego początku dobrze się rozumieliśmy, ale to tyle. Całkiem inne charaktery, i priorytety, były największą przeszkodą, na zaiskrzenie pomiędzy nami. Odsunęłam się nieznacznie, i spytałam:
- Idziemy?
- Tak, tak chodźmy. - Wziął mnie za rękę i zeszliśmy. Coraz bardziej to wszystko mi się podobało.

środa, 18 czerwca 2014

ZAWIESZONE.

Do odwołania x

niedziela, 1 czerwca 2014

Rozdział VI

Usiadłam na sofie, i schowałam twarz w dłoniach. Nie miałam pojęcia co to niby miało być. Przez jakiś szantaż naraziłam ludzkie życie. Nie mogłam się jej dać, ale przecież nie ma nawet pewności czy teraz będę miała spokój. Takiej osobie jak Blee, nie można ufać.
-Tu jesteś. -Moja mama weszła do lekarskiego, i usiadła obok mnie. 
-Co wpisałaś do karty? -Podniosłam lekko głowę. 
-Gdyby coś to Eva mi asystowała, ale to jest zgodne  prawem. Jesteś studentką. 
-Ale... -Nie dane mi było dokończyć.
-Jedź do domu, jeśli stan gwałtownie się pogorszy będę dzwonić.
-To przeze mnie? -Poprawiłam jedną z szelek.
-W szyciu nie da się niczego zepsuć.
-Ale on miał tylko postrzeloną rękę!
-Avril, uspokój się. Miał lekko poturbowaną wątrobę, więc wykonaliśmy zabieg, a to że były komplikacje i trzeba było reoperować, nikt tego nie mógł przewidzieć.
-Cholera, po co ja chciałam operować.
-Powiedziałam Ci, że to nie Twoja wina! Tak się zdarza! -Krzyknęła, patrząc lodowatymi tęczówkami wprost w moje oczy.
-Nie Tobie. -Rzuciłam twardo.
-Organizm był słaby. -Rozpuściła włosy z koka. -A Ty tylko szyłaś i trzymałaś haki. -Zaśmiała się.
-Nie pojadę z Tobą do Walker. -Wzięłam torebkę do ręki.
-Jeszcze zobaczysz. -Wyminęła mnie, i włączyła ekspres. W momencie zapach świeżo mielonej kawy rozniósł się po oddziale chirurgi naczyniowej. Zrezygnowana wzięłam kluczyki do samochodu, i wyszłam z kliniki. Usiadłam na ławce obok i wystukałam szybkiego sms'a do Satiany z prośbą o spotkanie. Po chwili dostałam odpowiedź, i wsiadłam do samochodu. Musiałam ochłonąć po tym całym zdarzeniu.

-Opanuj się. -Przyjaciółka wyciągnęła mi papierosa z ust, i rzuciła na trawę, dobijając butem.
-Dobra, dobra, dobra. To nie moja wina. Ale ta cała Blee nie da mi spokoju. -Poprawiłam kosmyk włosów, który uparcie spadał mi na twarz.
-Gdzie się podziała ta Avril sprzed niedawna?
-Po prostu te studia, ten chłopak. Boję się. Ona jest nieprzewidywalna.
-Starzejesz się. -Klepnęła mnie dłonią w kolano, a ja zachichotałam.


-Wiesz co, wpadłam na pomysł. -Przygryzłam wargę. -Mam ochotę na trochę zabawy. -Triumfując zarzuciłam włosy do tyłu. 
-Czyim kosztem? -Podeszła do lustra, i poprawiła crop top. 
-Blee, Mat'a.
-A Britany'ego?
-Skąd wiesz? -Spojrzałam na nią zaciekawiona.
-Nie kochasz go. Przecież wiem.
-A dlaczego mam być cały czas sama?
-A może lepiej znaleźć sobie kogoś do kogo coś czujesz? -Spojrzała na mnie kpiąco.
-Nie ma jeszcze takiego. 
-Wolisz młodszych? -Podniosła brwi ku górze.
-Z kim ja się zadaję. -Mruknęłam sama do siebie. Przeszedł mi już smutek i złość. Nie przejmowałam się nimi, teraz to ja miałam na nich haczyka. Teraz to ja miałam pomysł co zrobić, aby tej dwójce 'szalonych' osób utrzeć nosa. Potrzebowałam jedynie do tego mojego chłopaka, który był na moje każde zawołanie. Teraz zdałam sobie sprawę że jestem fałszywa, ale przecież na tym polegała zabawa. 



piątek, 16 maja 2014

Rozdział V

-Av! -Aleks bez zabawy w pukanie, wparowała do mojego pokoju.
-Jezu, czego Ty chcesz o- podniosłam się na łokciach na łóżku, i spojrzałam na budzik -10 w sobotę?
-Przyszła do Ciebie jakaś dziewczyna. Nazywa się Blee, i mówi że musi się z Tobą spotkać. -Zdjęła ze mnie kołdrę, która była w białej poszewce.
-Powiedź jej żeby poczekała w salonie, zaraz zejdę. -Ciemnowłosa dziewczyna podeszła pod drzwi. -A są rodzice?
-Nie ma. Mama musiała jechać do kliniki, a ojciec ma dzisiaj paru klientów. -Wyszła z pokoju, a ja pędem poderwałam się z łóżka w poszukiwaniu ciuchów. Wykonałam poranną toaletę, rozczesałam pasma długich włosów i ubrałam ciuchy, które przygotowałam parę chwil temu /klik/. Zeszłam na dół i ruchem ręki zwołałam dziewczynę do swojego pokoju.

-Hej. -Blee z założonymi rękami na klatce piersiowej, dokładnie się rozglądając po mijanych pomieszczeniach, weszła do mojego pokoju.
-Darujmy sobie zwroty grzecznościowe. Czego chcesz? -Stanęłam przy dużym, szklanym oknie na całej ścianie, bacznie obserwując poczynania dziewczyny.
-Byłam u Mata. Dlaczego nie może jeszcze wyjść?
-Nie jestem lekarzem, nie wiem tego. Ale jego parametry życiowe pewnie na to nie pozwalają.
-Ale niedługo będziesz, myślisz że nie wiem?
-Skąd to wiesz?
-Nieistotne. Jest mu potrzebna operacja, i jeżeli chcesz uniknąć zbędnych problemów to powiedź swojej mamusi, że chcesz asystować w tej operacji. -Popatrzyła na mnie z bezczelnym uśmieszkiem na, mocno pomalowanych na czerwono, ustach.
-Słucham? -Krzyknęłam. -Jak Ty to sobie wyobrażasz? Nie jestem lekarzem, Blee! Chcesz go narazić na takie niebezpieczeństwo? Myślałam że chcesz dla niego dobrze.
-Chce. Ale jeżeli to nie Ty chcesz leżeć na tym łóżku, to po prostu zrób to a ja dam Ci spokój.
-Nie będziesz już tu przyłazić?
-Nie.
-Okej. Kiedy ta operacja?
-No ma być za dwie godziny. Więc jedź już lepiej. -Wyszła z pomieszczenia a ja wzięłam kluczyki, i podążyłam zaraz za nią.

*
-Mamo! -Wpadłam do jej gabinetu w szpitalu jak strzała.
-Avril, co się stało? -Wstała z fotela i poprawiła marynarkę.
-Operacja tego chłopaka, postrzelonego. -Żywo gestykulowałam rękoma.
-No, i co z nim? -Podniosła brwi do góry.
-Chciałabym asystować. To dla mnie duża szansa. Jeżeli mi na to pozwolisz, uniknę rok studiów, które nie jest mi potrzebne. W końcu nie będzie tam medycyny tylko anatomia i te sprawy.
-Córcia, nie wiem. To nie jest najłatwiejszy przypadek. Ale jeśli by Ci poszło.. -zamyśliła się na chwilę. -No to gdyby porozmawiać z dziekanem. -Usiadła przy biurku i położyła dłonie na blacie biurka. -Nie poszłabyś na studia. I to by była cholernie duża dla Ciebie szansa... -Popatrzyła na mnie przeszywającym wzrokiem. -Idź się przebierz. -Wybiegłam z pokoju i szybkim krokiem, skierowałam się do lekarskiego. Nieśmiało weszłam, a przy biurku siedziała poznana mi już chirurg, Eva.
-Dzień dobry. -Stanęłam przy biurku.
-Witaj Avril. -Podniosła głowę znad pliku papierów.
-Em, mogłaby mi pani dać uniform do operacji?
-Asystujesz? Odważnie, no ale słyszałam o Twoich studiach. Tutaj. -Podeszła do komody, z jasnego drewna, i wyciągnęła jedno opakowanie niebieskiego stroju, sterylnie zapakowanego. Pochwyciłam je, i poszłam się przebrać. Gdy byłam już ubrana, pożyczyłam od miłej kobiety crocsy i podążyłam na blok operacyjny.
-Dobrze że jesteś. -W myjni, czekała na mnie matka.
-Spóźniłam się? -Popatrzyłam przez szybę, na anestezjologa, który zajmował się postrzelonym chłopakiem.
-Nie. -Przystąpiłyśmy do mycia rak. -Tętniak aorty, będziesz na hakach. Mam nadzieję że nie będzie niespodzianek. -Podniosłam ręce do góry by zachować sterylność i weszłyśmy do sali. Stanęłam po przeciwnej stronie stołu, spoglądając prosto w oczu, skupionej chirurg przed sobą.
-Maciej, to moja córka. Dzisiaj mi asystuję. -Chłopak uśmiechnął się pod maską ochronną. -Możemy zaczynać?
-Oczywiście, pacjent jest gotowy. -Poprawił jego zmierzwione włosy.
-Tnę. -Popatrzyła się na mnie a ja kiwnęłam głową, i dostałam haki od instrumentariuszki. -Skalpel. -Wykonała cięcie w okolicy pachwiny. -Co teraz robię?
-Zakładasz wkłucie. -Rzuciłam twardo, patrząc na wnętrzności człowieka.
-Gdzie? -Podniosła brwi.
-Poniżej tętniaka.
-Okej. -Posłała mi ledwo dostrzegany uśmiech.
-Wprowadzam stent-graft. -Spojrzała na Maćka.
-Nie ma przeciwwskazań. -Spojrzał na aparaturę. Wykonała szybkie, i sprawne manewry narzędziami.
-Okej, jest w porządku. -Spojrzała na ekran. -Zaszywaj. -Spojrzała na mnie.
-Jesteś pewna?
-To tylko zaszycie, jestem obok.
-Proszę szew niewchłanialny. I wykonam... -Zmarszczyłam czoło. -Cholera, nie wiem. Śródskórny?
-Może być, zaszywaj. -Wzięłam igłę, i zaczęłam dziergać dosyć małą ranę po zabiegu. -Przewieźcie go na OIOM, i monitorujcie.



poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział IV

Z głębokiego snu obudził mnie dzwoniący telefon. Niechętnie podniosłam się z łóżka i przetarłam zaspane oczy. Wzięłam brzęczące urządzenie do ręki, i odblokowałam połączenie.
-Słucham? -mruknęłam do słuchawki
-Hej Av. -rozbrzmiał przyjemny głos Britany'ego.
-Cześć. -rozpromieniłam się
-Tak sobie pomyślałem, że może poszlibyśmy do kina? -zapytał nieśmiało
-Z chęcią. Horror. -zaśmiałam się
-Kupuję bilety.
-A na jaki?
-Zdaj się na mój gust.
-Zdaję. -uśmiechnęłam się sama do siebie i przerwałam połączenie. Z optymizmem zaczęłam przeglądać szafę, wyciągnęłam pierwsze lepsze ciuchy i pognałam do łazienki. Wzięłam zimny prysznic na ochłodzenie, a następnie założyłam wybrane ubranie /klik/. Schodząc po śniadanie do kuchni, zajrzałam do wszystkich pokoju, ale nie było nikogo. Podśpiewując piosenkę, która chodziła mi po głowię od wczorajszego sympozjum zaczęłam krzątać się, wyciągając potrzebne składniki do omletów oraz smoothie. Włożyłam owoce do robota kuchenne, i przerzuciłam piekącego się placka na drugą stronę. Gdy zjadłam posiłek, ktoś z całej siły zapukał do drzwi frontowych. I jeszcze raz.
-Moment! -krzyknęłam z buzią pełną czekolady -słucham? -zmarszczyłam brwi patrząc na stojącą ciemną blondynkę, o niebieskich oczach i ubrana w czarną bluzkę, również czarne rurki, i czerwone vansy.
-Przyszłam tylko na chwilkę więc nie musisz mnie zapraszać do środka -rzuciła sarkastycznie
-Nie jestem kulturalna więc wybacz, ale nawet nie zaproponowałabym Ci tego -uśmiechnęłam się kpiąco
-Przejdę do sedna sprawy, bo jesteś dokładnie jak słyszałam -skrzyżowała ręce na klatce piersiowej
-Dajesz, nie mam czasu na bzdury.
-Może z innymi przeciwnikami miałaś łatwiej, ale teraz Ci się nie uda.
-O czym Ty mówisz? -byłam zdezorientowana
-Mat. Mówi Ci to coś?
-No mówi, mówi. Chłopczyk się mnie boi, postrzeliłam mu łapkę. Co jeszcze raz? -odsunęłam się od drzwi chcąc je zamknąć, ale dziewczyna stojąca naprzeciwko przytrzymała je stopą.
-Chciałam Ci po prostu powiedzieć że jeżeli on teraz nie da rady się z Tobą rozprawić, to ja mu pomogę.
-Ach tak? Pomożesz mu. Nie strasz mnie -mruknęłam
-Nie straszę, uprzedzam -szepnęła
-Słuchaj, ja się ani Ciebie, ani jego nie boję. Zgaduję że nigdy broni w ręce nie trzymałaś, więc pozwól ale zakończę tę bezsensowną konwersację z Tobą, iż nie mam na to ani ochoty ani czasu. -trzasnęłam drzwiami i  z bananem na twarzy usiadłam na bordowej, skórzanej sofie.

-Idziemy do parku? -Britany wziął mnie za rękę
-Jasne -uśmiechnęłam się na ten widok. Długo na to czekałam, i myślałam że się nie doczekam. Usiedliśmy na ławce w parku, a ja położyłam głowę na ramieniu chłopaka. Nagle przed oczami przemknęła mi sylwetka i twarz kobiety, która złożyła niezapowiedzianą wizytę w moim domu. Popatrzyła się na mnie, i uśmiechnęła szyderczo.
-Znasz ją? -wskazałam głową na przechodzącą postać po drugiej stronie ścieżki parku
-Znam, to jest Blee.
-Była dzisiaj u mnie, i groziła mi -uśmiechnęłam się szeroko na wspomnienie jej gróźb
-Co takiego? -odwrócił się gwałtownie i spojrzał w moje święcące oczy
-No tak, powiedziała że jak Mat nie da rady sam się na mnie zemścić, to ona mu pomoże.
-Ona jest nieobliczalna -pokręcił głową z niedowierzaniem
-Nie boję się -mruknęłam
-Pomogę Ci.
-Dziękuje -przejechałam opuszkami palców po jego delikatnym zaroście. -A własnie Britany, byłam wczoraj u Mata.
-Po co tam byłaś?
-Chciałam po prostu zobaczyć jak się czuję, polubiłam go. Poznałam go na imprezie u Satiany.
-Czyli to Twój kumpel?
-Znajomy, tylko znajomy. Słuchaj -wstałam i wzięłam do ręki torebkę -będę już jechać. Liczę na to że przyszedł już mój wynik czy dostałam się do Harvardu w Cambridge.
-A fakt mówiłaś. Odprowadzę Cię -automatycznie znalazł się przy mnie. W ciszy doszliśmy na parking gdzie stał mój samochód. Otworzyłam drzwi i wrzuciłam torbę na tylne siedzenie.
-Dziękuję za dzisiaj -pocałowałam go w policzek
-Ja też, było wspaniale. Zadzwoń gdyby przyszło potwierdzenie. -uśmiechnął się i zamknął mi drzwi. Wolno wyjechałam z postoju, i skierowałam się w stronę domu.
Weszłam do domu i trzasnęłam drzwiami. Ściągnęłam buty, a torebkę i klucz rzuciłam na komodę w holu.
-Avril! -usłyszałam głos mojego ojca -chodź tu!
-Moment! -weszłam do łazienki i poprawiłam włosy które sterczały każdy w inną stronę. -Kurwa -mruknęłam gdy gdy kosmyk przy szyi zawinął się w loczka -wspaniałe wilgotne powietrze, kocham to. -wyszłam z pomieszczenia i weszłam do salonu gdzie siedzieli moi rodzice.
-Patrz -mama podała mi białą kartkę
-Co to jest? -spojrzałam zdezorientowana -to jest ten list? -oprzytomniałam
-Tak -wyszczerzyła dwa rzędy lśniąco białych zębów
-Dostałam się? -zmarszczyłam brwi i podniosłam kąciki ust ku górze
-Czytaj.
Drżącymi rękami rozerwałam kopertę uważając na zawartość, i otworzyłam zwiniętą białą kartkę. Przeczytałam wielokrotnie nie mogąc uwierzyć. Właśnie dostałam się na wymarzone studia. Usiadłam na fotelu i napiłam się whisky ze szklanki, która leżała z bursztynowym trunkiem na stoliku do kawy.
-I jak?
-Nie wierze. -szepnęłam -nie wierzę.
-Uwierz! -mama zaklaskała w dłonie
-Gratulację słonko -tata przytulił mnie -jesteśmy z Ciebie dumni.
-Bardzo nawet -matka poprawiła kosmyk różowych włosów -w październiku zaczynasz studia.
-Dużo czasu jeszcze, ale zacznę już przygotowania. Dobrze by było gdybym miała jakieś książki żeby czegoś się już nauczyć, potem będę zawalona nauką.
-Jutro Ci je wszystkiego kupię.
-Okej, dzięki. Idę do siebie. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień -uśmiechnęłam z niedowierzania i weszłam po schodach do swojego pokoju. Wyjęłam telefon z kieszeni spodni, i wystukałam szybko sms'a do Britany'ego.

*Zdałam! Wyjeżdżam w październiku. xx*

sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział III

-Cholera -mruknęłam pod nosem i schowałam się za drzewo. Nie zauważył mnie, ale nieświadomie szedł w moją stronę. Wzięłam głęboki oddech, i z prędkością światła schowałam się za drzewem, obok którego on przemierzał. Stanął przy małym krzaku, i rozejrzał się wkoło. Załadowałam karabin, i podbiegłam od tyłu, zasłaniając jego oczy swoją dłonią. -Witaj -szepnęłam zmysłowo do jego ucha
-Przeczuwałem to -mruknął, a ja w momencie jego rozkojarzenia wyrwałam broń z jego ręki i stanęłam na przeciwko niego z szyderczym uśmieszkiem
-A co byś zrobiła, gdybym powiedział Ci że jesteś piękna, zakochałem się i żebyś nie strzelała? -zmarszczył czoło ze swoim charakterystycznym uśmieszkiem
-Zbyt trywialne -skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej -ale potraktuję Cie ulgowo -wymierzyłam w jego ramię i nacisnęłam spust.
-Myślałem że może patetyczne, no ale cóż -poddał się.

-Co z nim? -usiadłam na kanapie w gabinecie szefowej
-W porządku. Wykonano operację, i nic mu nie zagraża. Dobra robota Avril -uśmiechnęła się
-Jadę -wyszłam z budynku i wsiadłam do samochodu. Po parunastu minutach, dojechałam pod dom, i zaparkowałam samochód na podjeździe obok dwóch pozostałych aut. Cicho zamknęłam za sobą drzwi, i ściągnęłam buty. Nikogo nie było w salonie. Każdy z rodziców siedział w swoim gabinecie i uzupełniał papiery, a moje siostry były w swoich pokojach. Nałożyłam sobie paelle z owocami morza i usiadłam przy stole w jadalni. Leniwie zjadłam obiad i zapukałam do biura matki.
-Jestem i zjadłam obiad -oparłam się o framugę białych drzwi. Całe pomieszczenie było urządzone elegancko i ze smakiem. Meble były w kolorze dębu, trzy ściany biały kolor beżowy, a jedna na której były drzwi, miała położone drewniane pasy oddzielane srebrnymi paseczkami. Były na niej powieszone liczne certyfikaty, oraz dyplomy. Na przeciwko wejścia, były biblioteczka, rozpościerająca się na całą ścianę, a przed nią stało prawe narożne biurko, i czarny, skórzany fotel. Lewa ściana była przeszklona, zasłaniana jasnymi roletami. W kącie pokoju stała mała szafa, czerwony fotel, stolik do kawy, i lampa.
-To dobrze -nie odrywała wzroku od ekranu komputera -Lavigne, słucham -odebrała dzwoniący telefon -jakie komplikację? -oparła się o fotel i westchnęła -przyjadę.
-Co się stało?
-Postrzelony chłopak w ramię, wyciągnęli kule, ale jakieś nagłe komplikację.
-Mogę jechać?
-Po co? -zdziwiła się
-Chcę -skłamałam.
-Chodź -biegiem wyszłyśmy z domu i wsiadłyśmy do samochodu. Droga minęła w ciszy, za co byłam wdzięczna. Weszłyśmy na oddział chirurgi, moja mama udała się na OIOM a ja usiadłam, czekając na nią.
-I co? -wstałam gdy wyszła z sali, zamykając za sobą delikatnie zasuwane drzwi.
-Krwotok, ale nic poważnego, udało się.
-To dobrze. Mogę wejść?
-Po co?
-Kumpel. -bez pytania ubrałam skafander szpitalny, i wślizgnęłam się do środka. Usadowiłam się na drewnianym krześle obok łóżka, i patrzyłam na śpiącego chłopaka. Włosy w nieładzie, z delikatnym uśmiechem na twarzy, wyglądał niezwykle pociągająco nawet po zabiegu.
-Co jest -podniósł leniwie powieki i rozejrzał się po pomieszczeniu -Co Ty tu robisz? -gwałtownie odsunął się na drugą połowę łóżka i popatrzył z przerażeniem w oczach na moją osobę
-Przyszłam odwiedzić przyjaciela, bo słyszałam że krzywda mu się stała przez jakąś wredną dziewczynę -uśmiechnęłam się porozumiewawczo. -Będziesz musiał jutro wcisnąć jakiś tani kit policji.
-Dlaczego tu przyszłaś? -jego wyraz twarzy i oczy, mówiły same za siebie- był zszokowany całą sytuacją.
-Polubiłam Cię na imprezie, a że potem musiałam Cię postrzelić to nic już nie jest moja wina -podniosłam ręce w geście poddania
-Ty jesteś chora -pokręcił głową z niedowierzaniem -ale nie martw się, jeszcze się odegram.
-Już się boję -wstałam z krzesła i poprawiłam bluzkę -idę już, wpadnę jutro zobaczyć jak czuję się mój przyjaciel -uśmiechnęłam się szyderczo i wyszłam z sali. Skierowałam się w stronę gabinetu mojej matki i weszłam bez pukania. Czytała coś na białej kartce i dopiero po chwili, zobaczyła że opieram się o drzwi z założonymi rękami na klatce piersiowej.
-Musimy już jechać -wstała z fotela i podała mi kartkę -idziemy dzisiaj całą rodziną na sympozjum profesor Walker.
-Ale mamo!
-Słucham? -otworzyła automatycznie drzwi samochodu
-Ja nie chce! Tam sami starzy profesorowie, lekarze, albo obrzydliwie rozpieszczone dzieciaki doktorków -trzasnęłam drzwiami auta
-Avril, Ty się zaliczasz do tej trzeciej sekty. Jedziesz i bez dyskusji. -tymi słowami zakończyła mój wywód, który miał na celu przedstawienie wad mojego pojawienia się na tym odczycie.
Z wściekłą miną weszłam do swojego pokoju, i zaczęłam buszować po mojej szafie. Po trzydziestu minutach, wybrałam odpowiednią kreację i poszłam do łazienki. Niektóre kosmyki włosów, pokręciłam lokówką, a na twarzy zrobiłam mocny makijaż. Przebrałam się z dziennego stroju w wieczorowy /klik/ i przejrzałam się w lustrze poprawiając swój wygląd. Zeszłam na dół, zahaczając obcasami o zielony materiał sukienki.

-Witam pani doktor! -podeszła do nas kobieta w średnim wieku, ubrana w czarną sukienkę, opinającą jej zgrabne ciało sukienkę, jasne szpilki i z mocnym makijażem ust.
-Dzień dobry -moja mama posłała jej ciepły uśmiech
-Avril, jak tyś wyrosła -światowej sławy hematolog uścisnęła mnie, że nie mogłam złapać oddechu przez krótki okres czasu
-Oj tak -matka poprawiła plątający się kosmyk włosów na moim ramieniu
-Dziecko, ja Cię chce zobaczyć jako absolwentkę medycyny na Uniwersytecie Harvard w Cambridge.
-Zobaczy mnie pani -uśmiechnęłam się stanowczo
-Temperamentna po mamie -kobiety zaśmiały się -Lucy, ile to ja razy mówiłam żebyś przyjechała do mojej kliniki na jakąś operacje? Będziemy teraz robić Pankreatoduodenektomie i potrzebuję Cię. Mamy zbyt słaby zespół jak na taki zabieg. Mogę na Ciebie liczyć?
-Jasne, przyjadę. Tylko kiedy?
-W sierpniu. Mam nadzieję że nie będzie kolidować z urlopem?
-Nie będzie, wolne mam w lipcu.
-Wspaniale -zaklaskała w dłonie -a Ty -wskazała na mnie palcem -również przyjedziesz, i będzie oglądać z boku. Musisz się uczyć -Walker pożegnała się z nami i poszła rozmawiać z resztą zaproszonych.
© Agata | WioskaSzablonów
Resurgere and Grinmir-stock